Pokażę dzisiaj lusterko, które właściwie miało wylądować w koszu… ale po kolei.
Na jednym z prowadzonych przeze mnie kursów print room ponad rok temu zaczęłam robić to właśnie lusterko. Wszystko było ok, do momentu gdy położyłam na nie około 30 warstw lakieru. Podczas jednego z ostatnich lakierowań musiało się coś wysypać na lakierowaną, mokrą powierzchnię. Gdy to zauważyłam, powierzchnia była już sucha, a na niej cała masa drobnych paprochów.
Ponieważ nie lubię od razu się poddawać, postanowiłam, że spróbuję je uratować. Mocno wylakierowana powierzchnia słabo się ścierała papierem ściernym, więc położyłam na nią dwuskładnikowe crackle. Okazało się jednak, że to za mało, aby ukryć niechciane paproszki. Dlatego na środku przykleiłam okrągłe motywy rozetek(w pierwotnej wersji lusterko ich nie miało). Potem na to położyłam kolejną niezliczoną ilość lakieru. Nie pamiętam już nawet ile warstw. Było ich tyle, że lusterko po prostu zaczęło niemiłosiernie żółknąć. Cóż, to stary print room, pomyślałam, więc zażółcenie jakoś do niego pasuje.
Na zakończenie moich zmagań z niesfornym lusterkiem wszystkie motywy „objechałam” złotą konturówką. Nie jest to coś, co mi się baaardzo podoba, ale… może być, w końcu nie wszystko musi nam wyjść 🙂
Poniżej lusterko z sesji z herbatką.
Great! Nie rozumiem, że technika, ale bardzo piękne!