To już dwie ostatnie konkursowe opowieści, tym razem jedna przysłana przez pana Ryszarda oraz Danutę.
Tekst i zdjęcia zostały zamieszczone w oryginale, z zachowaniem pisowni autorów.
*****
Mam 57lat decoupage zainteresowałem się po przeczytaniu artykułu w gazecie kilka lat temu.
Od tego momentu co jakiś czas powracała myśl o decoupage. Nieuchronnie zbliżał się czas przejścia na emeryturę, który zmusił mnie do zastanowienia się co by tu robić; co po sobie zostawić i wracająca jak bumerang myśl – decoupage. Szukałem okazji do zrobienia kursu i tu pomógł przypadek. Pewnego dnia po wyjściu z muzeum zobaczyłem ogłoszenie: „ kurs podstawowy 13 technik decoupage” niewiele się zastanawiając zapisałem się na niego. Kurs okazał się wyzwaniem 7młodych pań i ja jeden mężczyzna w dodatku 55letni. Początkowo czułem się jak dziadek.
Następne kursy i zajęcia nie były już dla mnie tak dużym wyzwaniem i poszły dużo łatwiej niż ten pierwszy. Od piewszej chwili wiedziałem że kurs na który trafiłem był strzałem w dziesiątkę. Zakochałem się w decoupage i uprawiam tą formę sztuki z wielką pasją. Z każdym dniem i chwilą ilość prac stawała się większa i rozrastała się a ja szukałem sposobu aby pokazać innym swoją twórczość. Długo nie musiałem czekać pierwszy raz pokazałem swoje prace podczas obchodów dni miasta Chełmek gdzie luźno rozmawiałem z dziennikarzem miejscowej gazety o swojej pasji. Jak duże było moje zaskoczenie gdy kilka dni później znajomi mówili o artykule w gazecie, wymieniali się uwagami na mój temat oraz gratulowali mi niebanalnej pasji. W ślad za artykułem posypały się zamówienia. Najciekawszym z nich było duże zamówienie na wyposażenie lokalu gastronomicznego na lampiony, patery i inne w postarzanym złocie z motywami aniołów.
Szukając inspiracji sięgnąłem po komputer i internet. Wymagało to ode mnie wiele pracy gdyż przez całe życie nie miałem z nim do czynienia. Czas poświęcony na naukę obsługi powoli zaczął przynosić wymierne korzyści. Łatwiej było znaleźć inspiracje, mogłem kupić materiały (normalnie jest to bardzo trudne w tak niewielkim mieście jakim jest Chrzanów) oraz wiedzę o materiałach i technikach pracy z nimi.
Doskonaląc swoje poczynania nie stroniłem od pokazywania swoich prac na okolicznych uroczystościach; były dożynki, festyny i inne. W zeszłym roku miałem okazję wystawiać się na jarmarku w Wygiełzowie. Zamysłem organizatorów jest stworzenie czegoś na wzór jarmarku dominikańskiego jaki odbywa się corocznie w Gdańsku.
Przez wiele lat pracy na kopalni należałem i byłem aktywnym działaczem Solidarności; dlatego czułem się bardzo doceniony i dumny gdy mogłem wystawić swoje prace na lokalnych obchodach XXX lecia Solidarności już jako emerytowany górnik.
Wracając do szukania inspiracji, internetu oraz materiałów do pomocy w tworzeniu po jakimś czasie trafiłem na stronę pasjadecoupage.pl. Galerie wystawione na stronie wprawiły mnie po troszę w kompleksy, niemniej cały czas staram się kierować zasadą iż tylko ciężką pracą jestem w stanie dojść do takiego poziomu zaawansowania w swoich pracach jak ten prezentowany w galeriach.
Tekst i zdjęcia Ryszard Kubaszewski
*****
Opowieść Danuty Marczewskiej
Jestem młodą (ok. 30 lat), światowej sławy klaustrofobiczką (Woody Allen to wymyślił), młodszą narciarką (10 lat), jeszcze młodszym kierowcą (1,5 roku), całkiem młodym nerwicowcem (1 rok) i niemowlęciem w decoupażu (5 miesięcy). Wszystkie te osoby lubię z wyjątkiem dwóch (zgadnijcie których?). Wszystkie one mają ze sobą ścisły związek. Leczę się na nerwicę lękową, bo przez 30 lat miałam koszmarną klaustrofobię. Jeżdżę na nartach i samochodem, żeby udowodnić sobie, że oprócz klaustrofobicznego strachu, który to pojawiał się w coraz to nowych dziedzinach życia, są też przyjemne rzeczy. Decoupażuję żeby łatwiej było mi pokonać nerwicę (wkrótce odstawię leki i to będzie próba).
Kiedyś usłyszałam, jak pewien kabareciarz powiedział, że „chociaż czasami człowiekowi odechciewa się żyć to nie jest to równoznaczne z tym, że zachciewa się nie żyć”. Śmiałam się z tego. Kiedy zachorowałam (to było straszne) przekonałam się, że to zdanie oprócz tego, że jest śmieszne jest też mądre. Aktualnie dzięki medycynie, mężowi, przyjaciołom i przyjemnym zajęciom (głównie decoupażowi) na nowo zachciało mi się żyć, chociaż życie coraz to próbuje zetrzeć uśmiech z mojej twarzy (a to wymyślił mój mąż).
A zatem cOż (uwielbiam ten zwrot) mogę napisać o swoich osiągnięciach w decoupage? Miałam szczęście trafić odrazu na dobrą nauczycielkę – to nie to co myślisz. Ona skutecznie uczy i ma styl, który mnie zauroczył. Ale zanim uda mi się jej choć trochę dorównać sporo jeszcze kleju i lakieru upłynie. Moje umiejętności i wiedzę decoupażową można oddać słowami, które kiedyś wypowiedział Kazimierz Rudzki o Bohdanie Łazuce w początkach jego kariery. Powiedział o nim, że „on wie mniej niż myśli, że wie i wie więcej niż możnaby było się po nim spodziewać” (K. Prewęcka, „Bohdan Łazuka, przypuszczam, że wątpię”).
Teraz jestem na etapie cieszenia się, że mogę zrobiĆ to co wymyślę i dać komuś w prezencie (zdj. 1). Poza tym sama siebie uszczęśliwiam moimi „dziełami” (zdj. 2). To co zrobię ma praktyczne zastosowanie – nie robię tzw. „durnostojek”. Zaraziłam tą pasją Mariolę, Kamilkę i Agatkę czyli moją siostrę, córkę i wnuczkę (zdj. 3).
W moim życiu, za sprawą decoupage, pojawiła się nowa jednostka czasopracy – decoupażogodzina. Jestem osobą bardzo towarzyską. Lubię tzw. nasiadówki (tzn. siedzenie, jedzenie i ględzenie), tańce, spotkania z przyjaciółkami. Kiedyś cieszyłam się, gdy ktoś nas zaprosił albo przyszedł do nas. Teraz w takich momentach jestem zła i przeliczam ile w tym czasie mogłabym wydecoupażować (decoupażogodzina). Ale odrywam się siłą i potem nie żałuję, bo mamy fajnych przyjaciół.
A co na to wszystko Tomek, mój mąż? Przecież w domu jest „trochę” bałaganu, półki są zastawione moimi preparatami, farbami itp. No i prawie każdą wolną chwilę spędzam wiadomo na czym, więc z gotowaniem i sprzątaniem jest krucho. A, i ciągle pytam go o opinię na temat tego co zrobiłam, a to może męczyć. Uwaga kobiety!!! Zazdraszczajcie, jak powiedział Pawlak w „Samych swoich”. Wyobrażcie sobie: nie zrzędzi, nie dopytuje się ile pieniędzy na to wydałam i nie zadaje pytań w rodzaju: po co ci to?. Nawet się cieszy, że się tym zajęłam (w tym czasie nigdzie nie „fruwa”). Doszło już do tego, że kiedy wracamy z pracy i ja się nie przebieram w swoje decoupażowe „ciuchy” to on pyta: „A ty nie decoupażujesz?”. Proponuje mi też coraz to nowe powierzchnie do ozdobienia – np. szyby w drzwiach do łazienki itp. Jego akceptacja mojej nowej pasji (stara to narty) jest czynna. Na przykład wywierca mi otwory tam gdzie poproszę, pomaga mi w zakupach, sprzątaniu, gotowaniu.
Decoupage mnie RADUJE. Jak mi coś szczególnie się uda stawiam to w widocznym miejscu i przez parę dnie podziwiam i oczywiście (przyznaję się) czekam na pochwały. Ostateczny efekt pracy jest inny niż na początku planuję. W trakcie ozdabiania, jak wiadomo wszystkim decoupażystom, coś dodajemy, poprawiamy, usuwamy. Jak mi coś nie idzie odkładam rzecz na półkę i kilka dni „chodzę wokół” niej aż coś wymyślę. Najdłużej czeka manekin, ale już są pewne pomysły (zdj.4).
Na koniec coś śmiesznego. Pewnego dnia mężczyzna kupił u nas w sklepie komplet bielizny w prezencie dla żony. Zaproponowałam mu zamiast normalnego opakowania wydecoupażowane tekturowe pudełko (oczywiście nie za darmo). Zgodził się. Minęło kilka dni. Przychodzi kobieta i mówi, że mąż tu kupił jej super prezent, przepiękne pudełko. O bieliżnie nie wspomniała ani słowem. I to jest piękne i mnie RADUJE (nie cieszy, RADUJE).
P.S. Muszę to dodać. Od czwartku, z pewnych względów, jako jedyne żródło oświetlenia miałam małą lampkę, ale to mnie nie powstrzymało przed decoupażowaniem. Jako dowód załączam zdj.5.
Tekst i zdjęcia Danuta Marczewska
Pani Danuto dziękuję za Pani teks. Jest wspaniały. Dał mi wiarę w lepsze jutro. Mi też Decoupage pomaga przetrwać życiowe zawieruchy.