Kolejna, szósta z kolei praca konkursowa. Tekst i zdjęcia zostały zamieszczone w oryginale, z zachowaniem pisowni autora.
Jak to mówił Misiek? – „No tak, album … – obiadu nie będzie”. A ja przeglądałam zdjęcia, układałam chronologicznie i planowałam ich rozmieszczenie. Kupowałam kiczowate kartki pocztowe, bo takie najlepiej się sprawdzały oraz dziesiątki kolorowych czasopism. Najtrudniej było wymyślić jak każda strona w albumie ma wyglądać. Czy mogę to dziecko „wsadzić” do filiżanki? Karola Hanki „powiesiłam” na sznurku z męską bielizną, Konrada Beci „włożyłam” w objęcia Angeliny Jolie, a Kasię Wandeczki „posadziłam” na kuchennej półce. W ten sposób moje dzieci, dzieci moich przyjaciół oraz ich znajomych zostały obdarowane nietuzinkowymi albumami.
Przyszedł jednak moment kiedy postanowiłam skończyć z tym. Nie chciałam odcinać kuponów, a na nowe pomysły chyba nie miałam już sił. Poza tym te obiady …
Zaczęłam szydełkować. Robiłam dla wszystkich torby z aplikacjami, czapki z koralikami no i wreszcie dla siebie wymarzoną serwetkę do koszyczka wielkanocnego. Interes życia chciałam zrobić na szaliku dla swojej córki. W sklepie stwierdziłam, że nie dam za kawałek „sznurka” 60zł, bo to rozbój w biały dzień. Kupiłam włóczkę, druty, zapłaciłam 54 zł … i jeszcze musiałam go sama wydziergać. Jak widać businesswoman ze mnie żadna. W dodatku Kasia stwierdziła, że szalik jest za długi i za gruby więc całą zimę pięknie leżał na półce w szafie. Uff, jakie to szczęście, że syn nosi arafatkę.
Któregoś dnia w pracy Anita powiedziała, że bardzo chciałaby zrobić coś w decoupage. Ponieważ nie miałam pojęcia co to jest znalazła w internecie zdjęcia, wytłumaczyła ogólnie o co w tym chodzi i tak zasiała ziarno, które kiełkowało przez jakiś czas. Potem przypomniałam sobie, że kilkanaście lat temu kupowałam pismo „Coś z niczego”. Wyciągnęłam stary segregator i znalazłam to czego szukałam.
Zbliżały się Święta Bożego Narodzenia. Był grudzień 2008. W liście do Św. Mikołaja napisałam, że chcę dostać książki na temat decoupage, a przypadek sprawił, że Kasia na urodziny dostała od kolegi stosowny zestaw. Dwa dni świąt upłynęły nam pod znakiem malowania, naklejania i lakierowania starych bombek.
Takim poważnym „królikiem doświadczalnym” była Gunia i Jej chustecznik. Umówiłyśmy się tak. Nic Jej to nie kosztuje, ale jak coś schrzanię to trudno. Ręce mi się trzęsły, padło wiele mocnych słów pod adresem wrednej serwetki, a papieru ściernego nie użyłam ani razu, bo się bałam. Obiadu pewnie tego dnia nie było, ale Miśkowi moja praca podobała się. Guni też.
W tej chwili mam za sobą wiele takich chusteczników i kuferków. Moje konto wzbogacają krzesła, gliniane koty, zegary i przeróżne butelki. Doświadczenie w wycinaniu drobnych elementów do albumów okazało się przydatne.
Ostatnio miałam remont w kuchni. Kupowaliśmy szafkę pod zlewozmywak. Misiek zaproponował, żebym zrobiła ją w decoupage. I jest! Pięknie zdobi kuchnię widoczek na ścieżkę prowadzącą przez ogród do domu. Aż miło popatrzeć.
I pomyśleć, że moją pasją jest śpiew.
A obiady? W tygodniu gotuje Misiek, a ja w weekendy.
Tekst i zdjęcia Aldona Wróblewska – Michalak
Piękna kuchnia. Bardzo mi się podoba!